środa, 25 października 2017

TYM Stanisław

Mój były przez jezioro Sąsiad dość wprawdzie małostkowy, ale literacko podobno uzdolniony, czego się nie spodziewałem. Potrafił tak rozwlec dowcip, że puenta nia miała szans na zaistnienie. Opowiedzenie w jego obecności jakiegoś "kawału" było grubym nietaktem. Mimo to ( bo czegóż się nie robi dla Sąsiada) przypłynąłem kiedyś do niego przez zamarzające jezioro. Był to jeden z moich głuptackich bezinteresownych kabaretowych wyczynów. Wszakże Sąsiad  na starość postanowił kultywować swój medialny wizerunek, co każdy satyr zawdzięcza zwykle swej oziębłej małżonce lubej. Nie jest jednak tak, że satyryk Tym składa się z rozlicznych nieudolnych felietonowych przepowiedni i odniesień: kocha on otóż wszelkie Zwierzątka. Kiedy więc pracownik Wigierskiego Parku Narodowego zamordował Stanisławowi 50 metrów od płotu jego ukochanego psa, Stanisław nie napisał  o tym morderstwie felietonu – bo takie ma wychowanie – boć go ponoć sam dyrektor WPN przepraszał. Tak więc strzelanie do Zwierząt na  terenie Parku stało  się normą.                                                                                                                                                                                        Kunktatorstwo Tyma godne jest polecenia, bowiem ma on wrodzoną staranność w lokowaniu swojego protestu. Kiedy więc się oburzy w domowych pieleszach na horrendalne w skali budowlane inwestycje w sercu wigierskiej ostoi, zaraz poleci do sekretarza Króla (ówczesnego naczelnego redaktora tygodnika "Wprost") z naiwnym pytaniem. A ten mu odpowie po kilku dniach: "Nie ruszaj tego tematu"! I Tym tematu posłusznie nie ruszy!
Był Stanisław raz jeden w Bronnej Górze i patrzył sobie milcząco i wyniośle na księżycowe jezioro, bowiem chce uchodzić za bezwzględnego purystę. Dlatego hoduje takie kwiatki w swoim ogródku: "analfabeci, którzy nie umieją czytać"! – Jako że Sąsiad największą jest wartością, usiłowałem sprostać sąsiedzkim wyzwaniom. Zdarzyło się więc i tak, że przez tydzień, zimową porą, chroniłem nieobecnego Sąsiada siedlisko przed zadomowionymi demonami: nosiłem drwa, paliłem w piecu, karmiłem psy, opatrywałem rany małżonce wiarołomnej, a nad rezydentem odprawiłem egzorcyzmy. I teraz właśnie mija dwadzieścia lat od tamtych wydarzeń.  Jest więc czas na puentę.
Owóż Tym Stanisław, mój bywszy Sąsiad – to (na podstawie moich doznań) coś na kształt zwykłego dobrotliwego Patafiana!
(Patrz także felieton: "POLSZEWIZM W CZARTA TCHNIENIU").

sobota, 14 października 2017

SZAŁAPAK Anna

Dzisiaj, o godzinie porannej, odeszła Anna na Słowiańskie Łąki.









Moje spotkanie z Anną Szałapak zaczęło się przed dwudziesu laty od uderzenia pioruna w dzień jak najbardziej pogodny. Mój znajomy, wysiadając z mercedesa, rzucił mi od niechcenia kasetę: masz, posłuchaj. To było amatorskie nagranie z Piwnicy, gdzie Piotr Skrzynecki z trudem starał się opanować swoją niedyspozycję. Ale zapowiedział jakoś Annę i piorun walnął...
Napisałem do Anny kilka listów, kilka telefonicznych rozmów z Bryzgla ukryło się w nocnych chmurach. Potem Anna zaprosiła mnie na swój występ do Krakowa... a to późna już jesień była i akurat złożony byłem boleścią. Był zimny, porywisty wiatr z deszczem, a mnie dzieliło od Krakowa 600 kilometrów. Wstałem jednak z łoża i zatrzasnąłem za sobą drzwi mojego zielonego wehikułu. Dojechałem około północy, by zdążyć na ostatnią piosenkę... Potem zaraz wracałem smagany nocnym wichrem.
Lubię takie wspomnienia...
-

czwartek, 24 sierpnia 2017

PRZESMYK suwalski

Przygotowania wojenne idą pełną parą. Nie dość było Suwałkom nowej strategicznej drogi do Sejn dla czołgów i innego żelastwa – bo przecież "polskie" czołgi cichcem przetarły już drogę na Łotwę – to jeszcze autochtoni cieszą się na budowę lotniska, zaś prezydent Suwałk coś mamrocze o  zwiększeniu w ten sposób turystycznej atrakcyjności Suwalszczyzny. (Pierwsi turyści w śmigłowcach U.S.Army dokonali już poznawczego rekonesansu). Odpowiednia umowa została właśnie podpisana przez włodarza Suwałk z meblarską firmą "Forte". Skąd ta firma się wzięła, nie mnie dociekać, chociaż pióro mnie świerzbi. Ale ten pas startowy, o deklarowanej długości 1300 metrów, powinien być przedmiotem do przemyśleń. (Myśliwiec klasy MiG 29 potrzebuje do startu zalewdwie 270 metrów, zaś do lądowania 750 metrów). Ja oczywiście rozumiem, że w Puszczy Augustowskiej jest wiele drzew do przerobienia na płyty wiórowe firmy "Forte", ale lotnisko dla jej prezesa zdaje mi się grymasem obrażającym moją inteligencję. Wprawdzie Suwałki dorzucą do tej imprezy kilka milionów PLN,  lecz zysk będzie wymierny, albowiem po Suwałkach w niedalekiej przyszłości może zostać żwirowe wyrobisko.
(Póki co, dobrze by było, by polskie samoloty – jeśli takowe jeszcze są – zestrzeliwały obce samoloty rozsiewające bezkarnie nad Polską to, co rozsiewają!
Tak wyglądało dla przykładu niebo nad Suwałkami w dniu 16 sierpnia 2017 roku).


 Wygląda na to, że prezydent Suwałk chce być najbardziej obiecującym biznesowo  hurtowym przedsiębiorcą pogrzebowym. Wdzięczność suwałczan będzie zaiste dozgonna.
Najważniejsze, by pogrzeb był katolicki!

P.S.
"Na przesmyku suwalskim stoją Amerykanie i pilnują ruchu drogowego w tej chwili, sprawdzają samochody, które jeżdżą. Abramsy jeżdżą sobie po drogach. Do końca roku przybędzie tam druga brygada  pancerna /.../ to nasz sojusznik i obrońca" – Józef Orzeł (narodowości prawniczo–handlowej) w patryjotycznej pogadance. (Pisowska agenda "Klub Ronina" - 22 sierpnia 2017).



sobota, 19 sierpnia 2017

GŁOWACKI Janusz

Dzisiaj umarł Janusz Głowacki. Przypominam więc moją laurkę sprzed kilku lat, która z konieczności pełnić musi teraz rolę klepsydry. 

Szczeniak byłem i nie śmiałem odmówić znanemu już ówcześnie pisarzowi, gdy ten zaproponował mi spotkanie. Scenariusz do projektowanego filmu miał się poniekąd napisać już sam.
Umówiliśmy się przy czterech czuwających śpiących żołnierzach, zamienionych przaz bogów w żeliwne posągi, trzymające wartę przy sojuszu polsko – radzieckim tuż obok praskiej cerkwi. Głowacki nadszedł punktualnie od strony Dworca Wileńskiego, falując skrzydłami białego kożuszka, który w owych czasach pełnił rolę znaku przynależności do elity w ten sam sposób, jak oficerki w czasie niemieckiej okupacji podkreślały niezłomność powstańczego polskiego ducha. Na "Głowie" posiadał loczki cokolwiek czarne a obfite, i trochę przypominał mi Puszkina w urodzie jakże męskiej. (Z pomnika powiało grozą).
Z zachwytem wpatrywałem się w ten produkt krajowy brutto kultury  artystycznej i towarzyskiej późnego PRL–u. Onże tymczasem wygłosił kilka zdawkowych uwag o względności czasu, z niesmakiem ocenił mój specjalnie na to spotkanie skrojony chałat, sięgnął za pazuchę i wydobył swoją "Wirówkę nonsensu", co, jak zrozumiałem, miało stanowić dla mnie przesłanie na dalszą drogę życia. Załopotał potem połami kożuszka (białego) i odleciał do Nowego Jorku, gdzie rozpoczął studia nad Sofoklesem, dając tym patriotycznym czynem duchowe wsparcie zagubionym polskim emigrantom, którzy zwątpili w polskość tworzoną nad Wisłą.

Teraz  Głowacki żyje z procentów od skarbu hrabiego Monte Christo i znów należy do umarłej elity, co pokrzepiającym jest symptomem, że prawdziwa sztuka i literatura nigdy nie przemijają!

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

DUSZKA

Dzisiaj, w piętnastym roku swego żywota, odeszła do Krainy Wiecznych Łowów Dobrego Boga Manitou, nasza kotka Duszka. Sam jej przed laty nadałem takie imię, albowiem jej pan – Stasio – grał akurat na fagocie. To był zwyczajny kotek uratowany z małopolskiej wsi. Kiedy Stasio też odszedł, Duszka wylądowała u mnie jako dopust boży. Ale cóż, trzeba się było zająć osieroconą i schorowaną kotką, która po śmierci Stanisława siedziała bez przerwy przed jego zdjęciem. W Bronnej Górze dożywała swoich dni i nie wiem, czy byłem dla niej wystarczająco wyrozumiały. Ale Duszka walczyła z determinacją o moją przyjaźń i miała w tej dziedzinie spore osiągnięcia. A przecież jest wiadome, że byłem zdeklarowanym nieprzyjacielem kotów. I otóż Duszka zażyła mnie tak kilka razy, że i nie było co po moich deklaracjach zbierać.


I to tylko powiem, że ten niepozorny kotek miał o mnie wiedzę daleko większą, niźli ja o sobie samym. (Przecież nie bez powodu Egipcjanie mieli dla kotów taką cześć. Dlatego miała także drugie imię: Ufek, bo było jasne, że jest przybyszem z kosmicznej cywilizacji)!
Dzisiaj, o czwartej rano, Duszka wskoczyła na moją pierś, mrucząc w kocim zwyczaju. Tym razem zaraz wiedziałem, że to jest jej ze mną pożegnanie.
Duszeńko, do zobaczenia! 

czwartek, 3 sierpnia 2017

LISOWSKI Jerzy

Przyjechał kiedyś do Zalesia Dolnego, do domu przy ulicy Jałowcowej. Kiedy wytoczył się ze swego arystokratycznego – na ówczesne czasy – ekwipażu marki volvo, sosny i starożytne dęby zaszumiały w zachwycie. Tedy już na starcie zostałem  niemotą, bo cokolwiek bym nie powiedział – nie mogło  się równać szwedzkiej stali. Kiedy przy okrągłym muzealnym stole spożywaliśmy wieczorny posiłek, okazało się, że facet w dodatku po francusku konwersuje. Ja wprawdzie wiedziałem, że zna francuski, ale tak przy stole... (Pewnym dla Lisowskiego usprawiedliwieniem mogła być ta okoliczność, że właśnie córce gospodyni powierzył był tłumaczenie ostatniego rozdziału "Wniebowstąpienia" Konwickiego, co jest dla mnie do dzisiaj objawem woli paradoksalnej). Upadłem więc na twarz, bo przecież nie wypada w wątpliwość podnosić szczególnej dla arystokracji estymy dla francuszczyzny, bo polszczyzna to jednak język plebsu.
Po latach wysłałem Lisowskiemu do "Twórczości" trochę wierszy. Szybko dostałem entuzjastyczną odpowiedź. (Kolacji nie umiał zidentyfikować, albowiem nie określiłem perfidnie miejsca, żeby nie posądzić siebie o szukanie taniej protekcji). Aliści  entuzjazm Lisowskiego zdał mi się i tak na wyrost, a to dlatego, że jako jeden z pierwszych, całkiem anonimowo, wydobywałem Iwaszkiewicza z zapomnianej kryształowej trumny.
Po kilku latach znów coś Lisowskiemu wysłałem. Otrzymałem odpowiedź, gdzie trudno było się dopatrzyć redaktorskiej myśli. Pewnie trafiłem na poniedziałek, bo pismo miał tak rozchybotane, że nie mogłem ustalić z całą pewnością, kto do mnie napisał.
Dzisiaj nawet nie wiem, czy "Twórczość"istnieje.

sobota, 29 lipca 2017

RYMKIEWICZ Jarosław Marek

Miłość moja nieodwzajemniona!
Kiedy jako szczeniak nosiłem za pazuchą Jego cienką książeczkę pt. " Czym jest klasycyzm", miałem żarliwą wiarę, że obcuję z księciem poetów. Bo to poeta wybitny, jako i pisarz.
Tedy nie można się dziwić, że przywołałem słowa Rymkiewicza jako motto mojego wiersza wydrukowanego  swego czasu w  (warszawskiej) "Kulturze".
Tymczasem nasze drogi jeszcze bardziej się zeszły, bo wyprodukował pan Mareczek nad Wigrami dość natchnioną glosę na wyniesienie Adasia Michnika do katolickiego Panteonu w dymach kadzideł.
Nie można się więc także dziwić, że Adaś po latach chciał jakoś odpłacić dobrą monetą swemu dobroczyńcy i nagrodził Rymkiewicza nagrodą "Nike". Ale Rymkiewicz już był z Adasiem poróżniony, więc cichcem wziął te marne sto tysięcy i uciekł z gotówką. Naonczas Adaś się wkurwił na taką niewdzięczność i podał Rymkiewicza do sądów, które jakoby są w mocy rozstrzygać poetyckie i publicystyczne spory.
Po latach Jarosław Marek Rymkiewicz doznał następnego objawienia i miłować począł brata poległego w Smoleńsku prezydenta – albowiem "tylko on ma pomysł na Polskę". Ta Rymkiewicza adoracja świętego obrazu ma takie skutki, że już byle kto może potwierdzić, iż wybitni poeci mały mają kontakt z rzeczywistością.

ŚWIADEK

Przychodził do mnie z racji pełnionej przeze mnie funkcji. Mąż był w sile wieku i nie ułomek, siwe włosy nie zagościły jeszcze na jego skroniach. Kiedy się zbliżał, nie można było nie odnieść przymusowego wrażenia, że człowiek ten został trafiony piorunem: w szyi była wielka wyrwa, w twarzy wyrwane pół policzka. Nie miałem śmiałości, by pytać...
Po pewnym czasie on sam zagadnął.
 – Pewnie się zastanawiasz, skąd mam te rany. Nie, to nie był wypadek. Miałem siedemnaście lat i leżałem ranny na podłodze w szpitalu powstańczym na ulicy Freta, gdy weszli Niemcy. Z miejsca rozpoczęła się egzekucja. Niemiec chodził między rzędami i dobijał rannych strzelając z pistoletu. Widziałem, jak się do mnie zbliża. Kiedy stanął nade mną,  zobaczyłem ziejącą otchłanią lufę pistoletu i  trupią czaszkę. Celował w moją głowę. Może miał już zmęczoną rękę, bo wystrzelił dwa razy. Potem leżałem wśród trupów, aż ktoś zauważył, że jeszcze oddycham. Taka jest moja krótka historia.
Musi więc być jakaś genetycznie wdrukowana pamięć, skoro ja, urodzony po tych wydarzeniach, tak bardzo od najmłodszych lat płakałem w powstańczym szpitaliku na ulicy Freta.

poniedziałek, 24 lipca 2017

GILOTYNA

"Jeżeli wiemy, że było w Polsce takich Jedwabnych setki, jeśli nie tysiące; jeżeli wiemy, że Polacy uczestniczyli w Holokauście zagarniając sąsiadów Żydów do stodoły, paląc /.../ Nieprawda że element niewykształcony, nieprawda że z podjudzenia Niemców : z żądzy zysków /.../ Żeby mieszkać w ich domach i zgarniać ich kosztowności. Gwałcili kobiety, dopuszczali się aktów bestialstwa, zabijali mężczyzn. Polacy zabijali tym co  mieli pod ręką: widłami, łopatami, dźgali, bili... (dokładnie tak samo co w Ukrainie Polaków). 
Taki duet w osobach Marcina Tellera i Elizy Michalik wystąpił w studiu "Superstacji" 14 lipca 2017 roku, w cyklicznym programie "Gilotyna".
Nawet gdybym był nekrofilem, to bym się nie załapał na Elizy trupie wdzięki. Gilotyna ucina przecież głowy, tradycyjnie uznane za siedlisko myśli. Po takiej egzekucji reszta ciała pozbawiona jest wszelkiego wdzięku. Przeżyje tylko czuwający cenzor, którego profesja zdaje się być odporna na przemijanie.

czwartek, 6 lipca 2017

WARAKOMSKI Marian

Pochowałem dzisiaj Przyjaciela, za którym taką  skargę wnoszę, że znaliśmy się lat zaledwie kilka. Była to wzajemna chyba sympatia od pierwszego wejrzenia. Bowiem Maniuś to było Zjawisko na kamienistym suwalskim gruncie, który małe przynosi plony.
Zawsze Maniusiowi mówiłem, że wszystkie sienkiewiczowskie ekranizacje są bez Jego udziału gówno warte. Maniuś jednak był odporny na wszelkie pochlebstwa i demagogię, więc spławiał mnie dobrotliwym ruchem ręki. Bo miał prawo się czuć dziedzicem znamienitego w Polszcze nazwiska herbu Abdank!
Kiedy wypowiedziałem słowa "Puma Punku", tylko Maniuś wiedział, do czego te słowa się odnoszą. Więc często sobie gaworzyliśmy na te tematy.  Zawsze z taktem i poczuciem humoru.
"'Kaolicką tradycję" miał za nic i patrzył w gwiazdy, bowiem tylko takiej hołdował wierze, że Bogowie nie zostawią nas na pastwę naszej karykaturalnej bezmyślności.

Maniuś, my wszyscy zostaliśmy obdarowani Twoją obecnością: wracaj tedy do nas! 61 wiosen to stanowczo za mało! 

niedziela, 11 czerwca 2017

WIGIERSKI klasztor

Wprawdzie kamedułów już dawno wyduło, ale pozostali katoliccy dysponenci kamedulskiego majątku.        Po wielu historycznych perturbacjach – prawie nic z budowlanej materii nie zostało. Za tzw. komuny zrekonstruowano z pietyzmem kamedulskie zabudowania i nie tylko – w zamian za pięćdziesiąt lat użytkowania dla dobra narodowej kultury. Aliści przyszły nowe czasy i znowu wszystko legło w gruzach, bowiem katolicka zgraja wyczuła koniunkturę i zażądała zwrotu czegoś, co nigdy nie posiadała.  Temu żądaniu stała się zadość, bo kto w Rzeczypospolitej ma tyle odwagi, by powiesić na szubienicy portret biskupa!
Kiedy więc trzeba było wyłożyć jakiś katolski grosik na konserwację, zaraz się odezwały skargi.
I tak, lekką rączką, wydatkowała Rzplita prawie 10 milionów PLN na ratowanie Areopagu Nowej Ewangelizacji, która to ameba drze mordy przy pomocy wzmacniaczy i głośników na całe Wigry i Puszczę.
Nic to, że się drze w Wigierskim Parku Narodowym. Nic to, że nagłaśnia swoje komercyjne paciorki unicestwiając Słowiańszczyznę. Albowiem tej katolskiej nacji wydaje się, że uzyskała wszelkie prawa do dysponowania polskością. 

poniedziałek, 22 maja 2017

STACHOWIAK Igor

Zabrany brutalnie o poranku z ulicy, nikomu nie wadzący, torturowany i zamordowany dnia 15 maja 2016 roku przez policyjnych siepaczy w komisariacie we Wrocławiu przy ulicy Trzemeskiej 12. W torturach, w policyjnym klozecie, brało udział czterech stróży prawa i sprawiedliwości. Skuty i półnagi wił się z bólu na zroszonych policyjną uryną kafelkach. Główny oprawca urlopowany wprawdzie został na trzy miesiące, ale po stwierdzeniu braku znamion przestępstwa przywrócony do strzeżenia pisowskiego ładu. Wojewódzki herszt policyjnych zbirów i jego rzecznik prasowy bez mrugnięcia okiem zastosowali sprawdzone wzory policyjnych dochodzeń, co ministerialny herszt – odpowiedzialny za policję podlaski Nosferatu Zieliński – przyjął z aprobatą. W grudniu 2016 roku, po wnikliwym śledztwie, prokuratura umorzyła postępowanie. (Prokurator generalny Zbigniew Ziobro ćwiczył właśnie dykcję). 22 maja 2017 roku – po medialnym powtórnym nagłośnieniu i upublicznieniu nagrań rejestratorów, skrywanych dotąd skrzętnie – główny minister Błaszczak wykonał pański gest i z troską i bólem zalecił (!) zwolnienie z policji jednego mordercy. Reszta nadal wykonuje czynności! Ministrowie zaś prześcigają się w aplauzach i matactwach!
I po tym chwilowym tumulcie zniknął w kosmicznej przestrzeni pisowski akt zemsty, że w latach 2012–2015 zanotowano aż 42 (czterdzieści dwa) przypadki zgonów podczas policyjnych interwencji.

Igor żył lat 25.

("Rów, w którym płynie mętna woda
Nazywam Wisłą
Na taką miłość mnie skazali
Taką przebodli mnie ojczyzną").
Zbigniew Herbert
.

piątek, 19 maja 2017

WĄTŁY Jakub

Był sobie kiedyś taki cesarz, który bardzo chciał zasłużyć na miano wyrozumiałego cesarza. Polecił tedy swoim urzędnikom, by pejsatym obywatelom nadać nie tylko obywatelskie prawa, ale i nazwiska jakieś bardziej oględne. Urzędnicy, jak to urzędnicy, wykonali skwapliwie cesarski rozkaz, ale nie umieli się powstrzymać od złośliwości. Powstało wtedy wiele nazwisk typu Klein lub Gross albo Wątły w tłumaczeniu. I nie byłbym zwracał uwagi na takie fizjonomie i ciekawostki, gdyby nie szczególne okoliczności, do których uczestnictwa zostałem przymuszony. Owóż jegomość odbity w "Krzywym Zwierciadle" założył skórę węża albo wytatuowany chałat żmijowego plemienia i czyni Lechitom za ich sumienie.
Co z kronikarskiego obowiązku tutaj po wsze czasy zapisuję!

(Po napisaniu tej laurki zostałem ugodzony dylematem: jest to afirmacja, czy nikczemny paszkwil? Może mi ktoś podpowie...?).

poniedziałek, 27 lutego 2017

GAGUCKI Łukasz


Mój Dziadek w Petersburgu – rok 1916. Na piersi Krzyż św. Jerzego.

(Legion Polski  w Rosyjskiej Armii – moje marzenie)!

czwartek, 2 lutego 2017

SAMO(NIE)RZĄD

Rząd, czyli ponętnie zwodnicze nikczemne władztwo nad poddanymi, którzy sami sobie sprowadzają na łby tę plagę. Zaraz po tym akcie zaprzaństwa wobec lechickiej przeszłości, usiłują ubrać swoje rachityczne mózgowe komórki w odświętne szaty. Tedy zakładają ornaty, komże i habity, kardynalskie kapelusze i biskupie mycki, poselskie i senatorskie garnitury oraz ministerialne krawaty.
Za tą zgrają, przestępując z nogi na nogę – sposobi się zawsze gotowa, usłużna i dobrze opłacana  samo(nie)rządowa swołocz: marne dwieście tysięcy PLN rocznie na uposażenie wójta robi na maluczkich wrażenie, co jest tylko symboliczną wskazówką. Tym bardziej, że na widoku są jeszcze pożytki z innych intratnych gminnych inwestycji na chwałę odmóżdżonego wyborcy, który jest szczególną formą niezniszczalnego truchła. W takiej postaci, owinięty polskim sztandarem, trwa i się nadyma polacki samo(nie)rządowy zombi.

czwartek, 19 stycznia 2017

OLSZAŃSKA Michalina

Same mam utrapienia z Aleksandrem Jabłonowskim, który z chorążego Orszańskiego się wykluł. Nie dość, że Agnieszkę Fatygę skołował, to jeszcze miał czelność córeczkę nad wyraz utalentowaną i piękną zaprojektować. I oto wyrosła nam mimochodem Michalina Olszańska, urodzona raptem w 1992 roku, w co trudno uwierzyć. Gra Michalina pięknie na skrzypcach (sam próbowałem niegdyś, więc wiem),  stawia literki na kartach książek i gra kochankę ostatniego cara Mikołaja II w rosyjskim filmie, co w polskiej rusofobii jest nie do pojęcia. Jakże więc Krzesińska musiała zdradzić powstańczą martyrologię – na której piszczelach stara się kuśtykać obecny złowieszczy patriotyczny zaciąg – by się przemienić w Olszańską.

piątek, 13 stycznia 2017

WYZNANIE wiary

Kiedy wypiję dwie butelki wina,  chodzenie po wodzie nie sprawia mi trudności. Po trzeciej butelce zaczynam lewitować i nie wiem kim jestem. Po czwartej unoszę się do boga ojca, który zawiesza mnie na rzymskiej szubienicy, abym wytrzeźwiał. Piątą butelkę wypijam po zdjęciu z krzyża i moim zmartwychwstaniu. Domagam się tedy adoracji nawiedzonych przygłupów, czyli paciorków i całowania moich stóp. Proszę także o zwolnienie mnie z wszelkich podatków oraz gwarancji, że państwowe subsydia na moje religijne oszustwa zostaną wpisane do Konstytucji. 
I tak mi bozio dopomóż...