czwartek, 30 października 2014

ZACHWATOWICZ Katarzyna

Nie, nie Krystyna, którą uwiódł reżyser Wajda. 
Jej zaś siostra, Katarzyna (onaż sama, małżonka radiowego głosu, który zapamiętałem z dzieciństwa), to nie tylko śpiewaczka pozostająca w jej cieniu, ale i wielkiej Dobroci niewiasta. I ja dla tej Dobroci wiele zapewne mógłbym uczynić...
Aliści byłem na tyle nieostrożny, że zechciałem się podzielić moją pisarczykową błotniakową udręką. I przeczytała sobie pani Katarzyna co nieco z moich tekstów (mniemam że z małą uwagą) i głosu jej nie stało. Tedy w tle usłyszałem święte oburzenie, wyśpiewane con molto prestissimo.

Od tego czasu mało mi się zdatne wydaje owo Norwidowskie zawołanie o Dobroci. Albowiem i na jej kształt mają decydujący wpływ przeróżni sponsorzy, którzy wspomagają bezinteresowność naszych  myśli i ocen. Poezji do tego procederu nie ma co mieszać!

sobota, 25 października 2014

ŁYSIAK Waldemar

Wytworzył sobie Łysiak taką armię apologetów, że nawet i Wielka Armia idąca na Moskwę nie oddaje skali. Trudno jednakże nie zauważyć, jakie wciry dostali ci dość bezkrytyczni miłośnicy korsykańskiego karzełka, bo żałosny wzrost zachciało mu się nadrabiać w innych ekwiwalentach, dla których odpowiedniej ekspozycji nie żałował cudzej krwi i nieszczęść, a jeszcze chuć swoją w Walewicach nie omieszkał strategicznie zakopać, bo, jak wynika z autopsji, przyrodzenie zachował mikroskopijnych rozmiarów. Tę właśnie jego szczególną właściwość pozoranckiej mimikry upodobali sobie ponad sto lat później nieudaczni przywódcy warszawskiej hekatomby, których truchła nie zasługują nawet na sprawiedliwy proces. 
Tak więc pisząc o Łysiaku trzeba mieć za plecami wiele historycznych zaszłości.

Tako czy siako pisarczyk jest to sprawny, chociaż w publicystyce zdaje się unosić na mokrych od twórczego potu prześcieradłach. Aliści i to Łysiakowi niekiedy wystarcza, ażeby zabrać głos właśnie wtedy, kiedy wszystko już zostało opisane. Tedy ogłasza z odkrywczym namaszczeniem to, co już dawno zostało przez innych autorów ogłoszone. Ale to właśnie na Łysiaka powołują się  i jego złote zgłoski cytują jakże dociekliwi internetowi publicyści. A nawet orzekają, że odważna wypowiedź Łysiaka to prawdziwy przełom!

Wychodzi więc na to, że najbardziej cenne są ramy do obrazu!

środa, 22 października 2014

POLAK, czyli katolik

Cytacik będzie, proszę Czytaczy! Najbardziej fenomenalny cytacik na Podlasiu i na Szlaku Orlich Gniazd! Cytacik wykradziony spod konfesjonału, gdzie brzemię grzechów tubylczego (podobno) plemienia niweczy Majestat Rzeczypospolitej.

"JAKO KATOLIK RZYMSKI POLSKĘ MOGĘ POŚWIĘCIĆ, BOWIEM NARODOWOŚĆ JEST KWESTIĄ INCYDENTALNĄ, ALE NA ROZRZEDZENIE KATOLICYZMU RZYMSKIEGO MOJEJ ZGODY BYĆ NIE MOŻE." — Adam Wielomski (proffessorek siedlecki, współpracownik "Najwyższego Czasu" i — o zgrozo — "Myśli Polskiej").

Po takim wyznaniu wiary mogę już z czystym sumieniem udać się na emigrację. Wrócę za jakieś 100 lat. Może Polanie się ockną!


sobota, 18 października 2014

WSTYD

Powszechnie jest znana taka sentencja, że wszelka władza pochodzi od Boga. Naturalnie katolickiego Boga, bo tak nas po katolicku wytresowano.
I w tej manierze wciąż dają głos nie tylko różni nawiedzeni inkwizytorzy, ale i generałowie będący aktualnie w służbie Najjaśniejszej, chociaż ona sama zdaje się już być tylko teatralną atrapą.
Wszakże, w ramach tej bożej łaski, możemy sobie przyswoić także nowe definicje różnych pojęć. Albowiem, wedle generała Kozieja — "Kozieł, kto go zna, piwszy do północy"... — należy się wstydzić za podpułkownika Zbigniewa J., który stał się głównym aktorem szpiegowskiej maskarady. A nawet o hańbie daje się słyszeć. A tu taki zdradziecki pułkownik Kukliński na ołtarze i pomniki jest wynoszon!
Tedy kunktatorstwo, a nie żaden tam wstyd — spoczywa na generalskich epoletach! Zwykły polski żołnierz ma w dupie taki patryjotyczny syfilis.
Co najwyżej podsunie prezydęckiemu generałowi pod nos swoje onuce — jako dowód szacunku! Zaś batalion rosyjskich szpiegów sformuje w MON orkiestrę dętą.

czwartek, 16 października 2014

KIEŻUN Witold

Wprawdzie nobliwy pan, ale wywołał moją konsternację przez to, że ogłosił na falach przekaziorów, iż chciał się zastrzelić — aliści celował w palec i żal mu się zrobiło paluszka. A to dlatego, że niejaki Sławomir Cenckiewicz, wyjątkowo wredna bestia, przetrawił blisko tysiąc stron bogatej spuścizny pana proffessora, znajdującej się jeszcze dziwnym trafem w IPN. Tedy paluszek ten nie jest wart takiego owego histeryka Cenckiewicza.
I tu pan proffessor elokwentnie robi oko do ogłupiałej publiczności i powiada z proffessorską swadą, że  "są pewne rzeczy, których nigdy nie wyjawię". Tak więc skazani jesteśmy na domysły, aczkolwiek proffessor przecież wyraźnie daje znak, że za podwójną twarzą  ratował Polskę w amerykańskiej agencji wywiadowczej i robił w konia przyjmujących jego raporty, opracowania i donosy oficerów tajnych służb PRL. No bo jakże jest dzisiaj w cenie taka współpraca.

Nie wiem, jakich bohaterskich czynów dokonał pan proffessor podczas Powstania Warszawskiego, ale i to mam na względzie, że typowym losem anonimowych bohaterów Powstania było dokonanie  żywota w biedzie i zapomnieniu. Dlatego tym większy mam podziw dla takich umiejętności, które nie pozwoliły, aby taki los stał się i pana proffessora udziałem.

W tym kontekście jakże celna jest jego analiza, którą cytuję z największą rewerencją, bo stanowi ona odpowiednie podłoże intelektualne dla wszelakiej maści kwadratowych idiotów i sprzedajnych nawet za przysłowiowy grosik dyrygentów orkiestry grającej bez nastrojonych instrumentów:

"My jesteśmy zagrożeni tak samo przez Putina, jak byliśmy przez Hitlera" — powiada proffessor.

"Żałosny widok można przesłonić — np. sztandarem" — powiada Mieczysław Michał Szargan.

piątek, 10 października 2014

BRAUN Andrzej

Wprawdzie mieszkałem czas jakiś pod podłogą mieszkania Andrzeja Brauna i wysłuchiwałem z konieczności stukotu jego maszyny do pisania, ale trudno orzec, na ile ten fakt miał wpływ na nasze wspólne dalsze dzieje.
Bo przecież wszystko działo się samo i niejako bez tzw. ingerencji z zewnątrz.
Kiedy więc otrzymałem w "Czytelniku" zlecenie na zrobienie okładki do książki Andrzeja Brauna "Zdobycie nieba" — to i nawet się specjalnie nie zdziwiłem, uznając w ten sposób wpływ tajemnych sił za rzecz oczywistą.
Tak się i przyłożyłem. I powstał obrazek bardziej niźli zwykła obwoluta. Dumny i w natchnieniu zaniosłem swoje dzieło do rzeczonego wydawnictwa.
I tam, po kilku dniach, usłyszałem miażdżący werdykt: "TO NIE PASUJE DO TEJ KSIĄŻKI"! (Podobno, ale tylko podobno, głos decydujący miała pani redaktor, która jednak nie chciała skorzystać z sugestii przedstawienia mojej pracy autorowi, uznając najwidoczniej swoje kompetencje za rostrzygające.)
I zaraz zrobił inną okładkę pozostający w dyspozycji grafik, mający nade mną taką istotną przewagę, że był zatrudniony w graficznej pracowni Andrzeja Heidricha. Ze zrozumiałych tedy względów powstrzymam się więc z oceną i przypominaniem jego nazwiska, albowiem znikł tak bezszelestnie jak się pojawił... (Zapamiętałem jednak jego ostentacyjnie poplamione olejnymi farbami spodnie, bo wcześniej, jako student warszawskiej Akademii czuł się zobowiązany, by udawać Artystę).

Po kilku latach, będąc przypadkiem w Oborach, spotkałem Andrzeja Brauna. I opowiedziałem lapidarnie nasz wspólny poniekąd  epizod. Nazajutrz pokazałem ów odrzucony projekt.
I tu zmuszony jestem zamilczeć, albowiem opis reakcji Andrzeja Brauna trudny jest do przekazania bez podejrzenia mnie o nikczemne samochwalstwo. Bo i jakże ja mam teraz opisać łzę w jego oku?

Epilog tej historyjki dokonał się w Paryżu. Przymuszony w sposób szczególny, sprzedałem ten obrazek za ponad stukrotną wartość mojej anulowanej umowy.

Książka Andrzeja Brauna przemknęła przez księgarnie niepostrzeżenie. Podejrzewam więc, że poszła na przemiał, bo już i ówczesna władza umiała karać za niesubordynację.

środa, 8 października 2014

CHWALBA

Wszelkie chwalenie za tzw. zasługi czy osiągnięcia mija się nie tylko ze zdrowym rozsądkiem, ale i ma w tle opis własnych zaprzepaszczonych dokonań.
Tedy zwróciła moją uwagę onegdaj pewna niewiasta, której z usteczek sączył się sam miód prawie, a i nos, jako narzędzie poznania, był także używany.
I trwała ta sielanka dotąd, aż owa niewiasta nosem swoim zaczęła kręcić i policzki wydymać. Coś jej z moich tekstów i obrazków tak zaczęło śmierdzieć, że oskarżyła mnie o wszelkie zło tego świata. Albowiem to przez takich jak ja: "świat jest taki parszywy, nic nie może być piękne, ani dobre, ani mądre" — wykrztusiła ze świętą determinacją. I oto nazajutrz się wykryło, że ośmieliłem  się niestosownie adorować towarzystwo wyznawców pustynnego proroka znad Jordanu. 
Wot, i masz babo placek!
Nauka stąd taka się pojawia — kiedy nas chwalą — że  to jest pierwszy pocałunek śmierci. I tu pojawia się następna zgroza — bo przecież nie jestem tej sentencji odkrywcą.

sobota, 4 października 2014

ORNAT

"Wszystkie próby reaktywacji pogaństwa powinny być potępione" — orzekł guru katolskiego internetowego portalu.
Z kolei inni, aspirujący do politycznego zsypu wybrańcy, otwarcie deklarują swoją dla katolicyzmu wyrozumiałość i akceptację, bo rasowy polityk musi się liczyć z tzw. "katolickim narodem". Czyli, wedle oklepanej tradycji, musi umieć połączyć odpychające się siły, chociaż całe dostępne  doświadczenie mu podpowiada, co może wyniknąć z takiego układu, gdy ofiarujemy takiemu bogu świeczkę i diabłu ogarek.

Tedy polska myśl polityczna sposobi się zaiste do czerpania z kazalnicy, którą okrywa śmiertelny ornat!